Dam radę, a co mam nie dać? Jak już poprzednio wspomniałam, w ramach rozwoju mojego hobby zapisałam się na kurs rysowania. Pierwsze zajęcia były przy pełnej sali, na drugich już dwie sztalugi były puste… Po miesiącu chodzimy we czwórkę… Kameralnie, a jakże. Mam tylko nadzieję, że kursu nie zlikwidują, przez to zainteresowanie, bo bardzo mi się podoba. W końcu dowiedziałam się jak ogarnąć kilka rzeczy, które mnie wcześniej frapowały.
Ciekawie jest obserwować słomiany zapał innych. Bardzo często przez różne grupy przetaczają się akcje pt. „zróbmy coś razem”. Później uczestnicy z wielkim zapałem gromadzą się w celu np. wspólnego wędrowania z kijkami, albo jeżdżenia na rowerach. Część z nich ponosi pewnie też niemałe koszty początkowe, bo trzeba przecież nabyć odpowiednie ciuchy, buty, gadżety. Po dwóch tygodniach grupa się rozpada, albo wędrują czy jeżdżą już tylko 2-4 osoby. Pozostałym brakuje czasu, albo ochoty. Osobiście stawiam na to drugie.
Często spotykam się też z większymi akcjami, z burzami że czegoś nie ma w okolicy, a fajnie by było, gdyby było, bo mieszkańcy mogliby skorzystać. Jest zbieranie podpisów, są petycje do władz. Władza czasem się ugina, zwłaszcza przed wyborami, organizuje co tam ludziska chcą, a później się robi cisza. Bo nagle się okazuje, że nikt nie ma czasu (ja to czytam: chęci) skorzystać.
Ciekawie obserwuje się też rodziców wożących dzieci z zajęć na zajęcia. Bo niech potomek korzysta. Rodzice czytają o kolejnych kursach podniecając się jakie to ciekawe, a dzieci podchodzą do tego z coraz większym sceptycyzmem. Niektóre miny – bezcenne. Zapytałam raz takich dwóch mamuś dlaczego same się nie zapiszą, skoro uważają, że kurs jest ciekawy? Odpowiedziały: „No wie pani, nie ma czasu na to.” Zapisały dzieciaki. A podczas kursu siedzą na korytarzu i albo gadają, albo przeglądają FB… Brak czasu…
Ja w każdym bądź razie na korytarzu siedzieć nie zamierzam. FB też nie wciągnął mnie do tego stopnia, żebym nie mogła oczu oderwać od ekranu. Tym bardziej, że dookoła dzieje się więcej ciekawych rzeczy…