Od dłuższego czasu, liczonego ostatnimi dziesięcioleciami, na przełomie kolejnych lat mówi się o postanowieniach noworocznych. Czasem wygląda to wręcz jak nagonka pt. musisz się zastanowić nad swoim życiem i spisać co byś chciał/chciała zrobić, zmienić. No więc siedzą ludziska, spędzają refleksyjnie kilka minut, a czasem nawet kilka godzin, a jak chcą się wykazać przed znajomymi (głównie z pracy) to i przez kilka dni główkują, na szczęście zwykle w wolnych chwilach, żeby wszystko dobrze się prezentowało. Po czym często dochodzą do dość depresyjnych wniosków, no ale od czego są postanowienia noworoczne. Postanowienia, które na pewno, na pewno zostaną tym razem spełnione, wyciągają ich z tego refleksyjno – depresyjnego dołka. A co później? A później należałoby jeszcze tylko karteczkę z postanowieniami schować głęboko do szuflady, żeby ta depresja nie wróciła pewnego dnia, gdy się ją znajdzie i zauważy, że znowu nic z tego. A przecież w połowie roku nie warto zaczynać. Bo jak ktoś chce coś zmienić, to nie potrzebuje do tego pretekstu w postaci nowego roku, a jak nie chce (bo mu tak wygodnie, albo jest zbyt leniwy), to najpiękniejsze postanowienia, spisane najbardziej prestiżowym piórem, w najbardziej wypasionym notesie i tak nic nie zmienią 🙂
Więc w tym roku darowałam sobie główkowanie 🙂